Panie redaktorze, czym jest dla Pana dziennikarstwo polityczne?
Życiowo to przede wszystkim moja pasja. Zarówno samo dziennikarstwo, ale i zajmowanie się – w taki czy inny sposób – obserwowaniem polityki. Od jakiegoś momentu stało się to sposobem na życie, czyli pracą. A uderzając w wyższe tony, to również poczucie misji i realizacji roli społecznej. Zawód dziennikarza wyznacza rolę krytycznego i tłumaczącego obserwatora życia publicznego. Rozumiem dziennikarza politycznego jako człowieka, który tłumaczy politykę ludziom, wyborcom, obywatelom. Zadaniem dziennikarza jest również nie zniechęcać ludzi do polityki, starać się uświadomić ludziom jak ważna jest dla nas polityka, jak blisko ich decyzje wyborcze przekładają się później na rzeczywistość i na ich życie.
Wyobrażam sobie swoją rolę jako kogoś, kto obserwując rzeczywistość, starając się ją rozumieć i rozumieć więcej niż inni, przekazuje wiedzę w taki sposób, by mój odbiorca zrozumiał jej kulisy.
W mojej wcześniejszej rozmowie z Malwiną Dziedzic z „Polityki” poruszyliśmy kwestie rozumienia polityki. Wspomniała, że dla niej polityka ma warstwy, które trzeba po kolei ściągać, żeby dowiedzieć się więcej i zrozumieć niektóre decyzje. W żadnym wypadku nie można skupić się wyłącznie na naskórku. Zgadza się Pan z takim stwierdzeniem?
Zgadzam się, każdy dziennikarz to ma, albo powinien mieć. Ma obowiązek przedzierać się przez te warstwy. Mamy tą warstwę zewnętrzną, warstwę retoryki, sztafażu politycznego. Mamy kolejne, choć czasami mam wrażenie, że dziennikarze mają problem z szukaniem zbyt dużej ilości tych warstw..
… a która warstwa jest w Pana przekonaniu najważniejsza?
W moim przekonaniu są dwie ważne rzeczy. Po pierwsze to, co mówią politycy będzie oddziaływało na społeczeństwo – jego decyzje, zachowania i percepcje. Posłużę się tutaj przykładem z ostatniej kampanii prezydenckiej. Zamysł uderzania w ideologię LGBT jest zamysłem od początku do końca wykreowanym przez PiS. Prezydent i jego otoczenie uznali, że jest to wygodny temat do tego, żeby polaryzować wyborców. I to jest jedna z tych warstw – taktyki i pragmatyki kampanii. Kolejną warstwą jest analiza, na ile za tym działaniem kryją się konserwatywne przekonania, czy tradycjonalistyczne wartości, a na ile jest to czysta kreacja. Języka, tonu, tematu, którego chce się używać. Jeszcze inną warstwą jest efekt takiego działania, obserwowanie czy tego typu narracja oddziaływuje na społeczeństwo, czy uzna temat za polaryzujący. I kolejna warstwa, to pytanie, która frakcja z obozu rządzącego najmocniej uderza w ten temat, która zapędza się w tej narracji, powodując potencjalne problemy…
Jakie np.?
Na przykład Poseł Czarnek, który w swojej narracji na temat LGBT zapędza się za daleko i nagle staje się czarną owcą, którą zaczyna się ukrywać.
Co jeszcze w sprawie warstw?
Tak, należy pamiętać również, że nie wystarczy zaglądać wyłącznie w te najgłębsze warstwy, czyli obserwować i analizować tą „kuchnię” polityczną. Nie można wyłącznie obserwować tego, jak ta potrawa będzie przyprawiana. Musimy mieć cały czas na uwadze to, kto będzie ją jadł i jak będzie na nią reagować. To jest w moim przekonaniu nasz problem – dziennikarzy – że zbyt mocno zagłębiamy się w tę technologię polityczną, czy taktykę, a pomijamy to, jakie mogą być reperkusje tego działania.
A jak Pan ocenia kondycję polskiego dziennikarstwa politycznego w Polsce na przestrzeni lat, zmieniło się?
Dziennikarstwo oczywiście się zmieniło. Rola mediów także. Dziennikarze z pozycji obserwatorów przeszli, w wielu przypadkach, do roli aktywnych uczestników życia politycznego. Coraz częściej dziennikarze są „w”, a nie z boku. Stają się aktywnymi kreatorami linii partyjnej, propagandowej, często podpowiadają, albo wręcz narzucają ją obozom politycznym z którymi czują się związani. Często stają się podmiotami życia politycznego. Bardzo często jest tak, że politycy robiąc coś myślą jednocześnie jak będzie to oddziaływało na przestrzeń medialną w której się poruszają, w tym sensie jak przyjmą to frakcje medialne, które ich wspierają. Paradoksem jest to, że media stają się coraz mocniej elementem obozów politycznych. Rozpoczynają grać swoją rolę opowiadając się po określonej stronie sceny polityczne j i współkreując rzeczywistość. Dziennikarstwo coraz mocniej zmienia się z komentowania na kreowanie polityki. Stajemy się coraz starsi i wydaje nam się, że wszystko wiemy…
Czyli co polityk powie….
Tak, zdecydowanie! Ale również, co gorsza, co powinien powiedzieć, a czasami jest tak, że dziennikarze podpowiadają co ma powiedzieć (śmiech)
A jak ze znaczeniem dziennikarstwa?
Niestety maleje, między innymi dzięki przestrzeni internetowej, gdzie każdy z użytkowników może znaleźć swoje miejsce, trybunę, agorę – możemy to nazywać przeróżnie – dającą możliwość wypowiedzenia się. Poza tym media społecznościowe spowodowały, że zmniejszyła się rola dziennikarza jako bufora, filtru, przekaźnika. Teraz każdy obywatel może napisać do polityka i z nim porozmawiać, bez pomocy dziennikarza. Zmniejsza się również rola tradycyjnych mediów ponieważ różni blogerzy, vlogerzy zajmują tą przestrzeń…
Robiąc z siebie ekspertów….
A czasami nimi będąc…
Wymienił Pan wiele elementów budujących dziennikarstwo polityczne, który jest dla Pana najważniejszy?
Wydaje mi się, że najważniejsze jest pozostawianie człowiekiem, który przez pryzmat swojego doświadczenia, własnej wiedzy, umiejętności przenikania przez te warstwy o których wspominaliśmy, potrafi z dobrą wolą, opisać rzeczywistość, która jest bliższa prawdzie, czyli prześwietlić politykę i pokazać jej właściwy obraz. Dziennikarz powinien właśnie z maksymalnym dystansem i bezstronnie przedstawiać tą rzeczywistość i subiektywnie – acz uczciwie – ją komentować
Jest Pan doświadczonym dziennikarzem i obserwatorem życia politycznego, zna Pan chyba najpopularniejszą definicję polityki, która głosi, że jest to sztuka zdobycia i utrzymania władzy. Nie myśli Pan, że polscy politycy wzięli to sobie zbyt mocno do serca?
Polityka i działania z nią związane zawsze będą obarczone tym aspektem zdobywania i utrzymywania władzy, to chyba naturalne. Opozycja chce zdobyć władzę, partia rządząca chce ją utrzymać. Po to politycy wchodzą do życia politycznego. Większym problemem dla mnie jest to, że kompletnie odchodzimy od jakiegokolwiek ideału współpracy, porozumiewania się w jakiejkolwiek sprawie. Proszę zauważyć, poziom emocji, sporu, kłótni, obwiniania się nawzajem doszedł do takiego momentu, że polscy politycy stracili całkowicie zdolność to porozumiewania się w sprawach strategicznych, liczonych na pokolenia. Odnoszę wrażenie, że przynajmniej w paru sferach takie decyzje – zapewne trudne – by nam się przydały. Kiedyś polska polityka potrafiła chociaż na chwilę przejść przez podziały i zawieszała konflikty i skupiała się na rozwiązaniu jakiegoś problemu. Takim sztandarowym przykładem – poza oczywiście wejściem do UE i NATO – była reforma administracyjna Premiera Jerzego Buzka. Był moment, kiedy te plany zaczęły rozbijać się poprzez różne spory lokalne i ambicje. Ale mimo to potrafiono wspólnie usiąść przy jednym stole i nakreślić nową mapę administracyjną kraju.
Myśli Pan, że taka sytuacja byłaby dzisiaj realna?
Myślę, że nie byłoby na to szans. Dzisiaj politycy właściwie nie są w stanie pochylić się wspólnie nad żadną sprawą…
Ponieważ każdy musi przedstawić własną narracje…
Nic co robi rząd nie może zostać pochwalone przez opozycję. Nic co proponuje opozycja nie może zostać zaaprobowane przez rząd. To jest fatalne, ponieważ w paru sferach życia publicznego i społecznego przydałoby się podjąć wspólnie kilka decyzji strategicznych..
Co jest przyczyną takiego stanu rzeczy? Ambicje polityków?
Odnoszę wrażenie, że politycy stali się zakładnikami emocji własnych wyborców. Elektoraty poprzez te długoletnie spory są już strasznie rozemocjonowane i naturalnie wymagają od polityków tego samego. Powstaje pewna spirala emocji od której wszyscy są uzależnieni. Dlatego też niektóre frakcje elektoratów są mocno zdziwione, że politycy znają się po imieniu, napiją się kawy etc. Bez wątpienia również styl sprawowania władzy przez dzisiejszą większość rządową również nakręca te emocje…
A jak w Pana mniemaniu będzie wyglądało to w przyszłości?
Nie jestem niestety tutaj optymistą. Mówiło się, że przeminie pewne pokolenie polityczne, np. te z czasów postsolidarnościowych. Słyszeliśmy, że odejdzie Tusk, odejdzie Kaczyński i będzie inaczej. Natomiast, kiedy patrzę na młodych polityków to mam wrażenie, że oni są jeszcze gorsi i jeszcze silniej owładnięci emocjami.
Na koniec zadam pytanie związane z Pana obecnym zajęciem – co najbardziej irytuje Pana w trakcie rozmów z politykami?
Najbardziej denerwuje mnie ta bezrefleksyjność w komunikacji polityków. Do studia przychodzą z gotowym komunikatem i są wyłącznie przygotowani, aby ten komunikat wygłosić. Rzadko zdarza się sytuacja, w której polityk zderzywszy się z argumentami swoich rywali czy dziennikarza przyzna, że argumentacja jest ciekawa i zastanowi się nad tym. Jest to swego rodzaju operowanie propagandowymi kalkami i nieuruchamianie percepcji do czegoś więcej, niż tylko wygłoszenie tego, czego chce.
I perspektywy na lepsze niestety nie ma….
Niestety nie.
Dziękuję za rozmowę
Również dziękuję!